Categories
Muzyka bliska sercu przynajmniej jednego z nas

Dla Skrzypeńki: Rabeinu Tam

Witajcie,
Być może niektórzy z Was wiedzą, że od zawsze ciągnęło mnie do muzyki żydowskiej. Zauważyłam tę skłonność w wieku lat dziewięciu, kiedy to pewna nieco młodsza ode mnie osoba wykonała piosenkę pt. „Cymes” opowiadającą o dziewczynie, która chciała związać się z pewnym Aronkiem i planowała dotrzeć do serca wybranka przez żołądek (melodia też typowo żydowska). Następnie natknęłam się na płytę Justyny Steczkowskiej Alkimia, o której pisała już Magmar. Można tam znaleźć bardzo znane, należące wręcz do kanonu przeboje, ale wszystko w polskich przekładach. Przez długi czas nie rozwijałam zainteresowania muzyką żydowską, prawdopodobnie z braku pomysłów, , aż wreszcie pod koniec I roku studiów trafiłam do chóru Clil krzewiącego tę kulturę. Być może poświęcę mu osobny wpis, jednak muszę tu wspomnieć, że chór śpiewa pieśni i piosenki w oryginalnych wersjach językowych. Czasem jest z tym troszkę zabawy, bo na przykład wykonawcy śpiewający w Jidysz niekoniecznie mają jednolitą wymowę, ale do konsensusu zawsze można dojść.
Dzisiaj pragnę pokazać Wam ulubioną piosenkę, którą zaraził mnie dyrygent, kiedy śpiewałam w Clilu już jakieś pół roku. Najpierw usłyszałam ją w tej wersji:

Utwór opowiada o liście tureckiej królowej do Rabina tam napisanym czerwonym atramentem i przypieczętowanym trzema gorącymi łzami. Turecka władczyni żali się: z miłości nie mogę jeść ani pić, nie mogę znaleźć spokoju, chyba oszaleję z tęsknoty. Na tę wieść Rabin tylko podrapał się po pejsach na brodzie i trzy razy powiedział: fe. A jego żona? Wykrzyczała mu, co myśli na ten temat, uderzywszy uprzednio rabina wałkiem do ciasta.
Ot tej pory piosenka często mi towarzyszyła, a potem nauczyłam się jej śpiewać na potrzeby koncertu z utworami w różnych językach. Po jakimś czasie poznaliśmy jeszcze kilku wykonawców muzyki żydowskiej, w tym Karstena Troyke. Szybko odkryliśmy, że on też śpiewa piosenkę Rabeinu Tam, co wcale nie wydaje się dziwne, bo sporo z tych utworów jest powielanych. Jednak tutaj… melodia niby podobna, ale na mnie to wykonanie wywiera inne wrażenie, co nie znaczy, że podchodzę do niego z dezaprobatą. Oczywistą różnicą są języki, ale to inna sprawa.

Jestem ciekawa, która wersja podoba Wam się bardziej i dlaczego.

Categories
Beczka śmiechu

O tym, do czego może doprowadzić nadmierna chęć szpanu

Witajcie,
Na I roku studiów koleżanka z pokoju w akademiku często zapuszczała się w różne rewiry Internetu i jedną z jej ulubionych stron było anonimowe wyznanie. Jak sama nazwa wskazuje, ludzie dzielą się tam w trybie incognito najrozmaitszymi przeżyciami, zwykle śmiesznymi lub tragicznymi. Całkiem sporo internautów pyta także o radę, a ponieważ istnieje możliwość komentowania wpisów, szansa na odzew jest spora. Sama nigdy tam nie publikowałam i nie zamierzam, bo cenię sobie prywatność, ale zdarzyło się, że gdy miałam zupełnie bezproduktywny nastrój, zajrzałam tam jakieś trzy razy dla rozrywki. Jak mówiłam, spektrum osobowe i tematyczne jest szerokie, zatem aby przeczytać coś godnego zapamiętania, nieraz trzeba przekopać się przez parę średnio interesujących tekstów. Pod koniec listopada 2017 r. miałam szczęście, bo trafiłam na prawdziwą perełkę, którą niezwłocznie zachowałam i umieszczam poniżej.

Uprzedzam, będzie obrzydliwie.
Jest rok 1998. Osiedle w moim mieście to taka mała wiocha. Znajdują się na nim wyłącznie domki jednorodzinne, a ludzie mieszkają w nich od pokoleń. Siłą rzeczy wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, gapią się w podwórka, monitorują zakup nowych samochodów itd. Ogólne typowe "somsiady" z memów o małpie Januszu.

Gwiazdą na naszej ulicy jest pani D. – kobietka w średnim wieku, żona ważnego pana. Sama nie jest ani specjalnie wykształcona, ani ambitna, za to mniemanie o sobie ma ogromne. Pod warstwą przemiłych uśmieszków kryje się jednak ogromny fałsz i typowa cebula. Nieustanie porównuje się do księżnej Diany (poważnie…), a jej głównym celem życiowym jest tzw. wizerunek – zawsze wystrojone dzieci, nieustanne udzielanie się w parafii, w radzie osiedla i puszczanie cichaczem plotek o niskim poziomie o innych mieszkańcach. Co roku w Wigilię chodzi po sąsiadach niby z życzeniami, a tak naprawdę pochwalić się jakich to ona świąt nie urządza, jaka to bogata rodzina nie przyjedzie, jak to będzie kulturalne, światowo i luksusowo. Któregoś dnia piała nad tym, że przyjedzie do niej rodzina z zagranicy tuż po pasterce, pod kościół. Tu muszę dodać, że pasterka była na naszym osiedlu w latach 90. czymś w rodzaju rewii mody, szli wszyscy, więc pani D. celowo kazała przyjechać tej rodzinie nowymi samochodami pod kościół, aby mogła nieco poszpanować przed nami wieśniakami.

Ale wracając do rzeczy. W Wigilię tegoż roku mój starszy brat, wówczas 15-letni fanatyk Michaela Jacksona, przeżywał swój pierwszy bunt, a że był i jest raczej ciapowaty, to szczytem szaleństwa było podprowadzenie wódki wujkowi. Do północy był już nieco narąbany, czego o dziwo nie zauważyli rodzice, a on sam starał się wyglądać jak najbardziej trzeźwo i jeść majonezową sałatkę jak mama nakazała.

O północy, gdy szliśmy na pasterkę, brat zmieniał już kolory niczym kameleon. Szedł jednak sztywno jak żołnierz Wermachtu, obawiając się zdemaskowania. Cały kościół był już zapełniony, więc rozdzieliliśmy się od rodziców, którzy zostali na zewnątrz i stanęliśmy na samym końcu w mega tłoku.

Nagle wchodzi pani D. Zawiedziona cmokała na babuszki, które zajęły miejsca przy ołtarzu, pozbawiając ją przy tym okazji do podlizania się proboszczowi. Wepchała się przed nami, potrącając przy tym mojego brata. On po chwili walki ze sobą nie wytrzymał i… narzygał jej wprost do kaptura eleganckiej kurteczki… O dziwo nikt niczego nie zauważył, a ja biorąc za fraki brata ewakuowałam się na zewnątrz do rodziców.

Po pasterce, wracając do domu, całe osiedle obserwowało wniebowziętą panią D., stojącą pod kościołem z rodziną z zagranicy. Zaczynała właśnie swój show, teatralnie się śmiejąc, zaczepiając i pilnując, czy nikt z sąsiadów jej lansu nie przeoczył.
Po czym założyła kaptur.

Żodyn nie przeoczył. Żodyn.

Categories
Nasze wykonania

Tańczące Eurydyki

Witajcie,
Oto moje wykonanie jednej z najsłynniejszych piosenek Anny German. Słowa zostały naszkicowane przez zainspirowaną pobytem w Grecji Ewę Rzemieniecką, natomiast korekty tekstu dokonał Aleksander Wojciechowski i uznał się za jego współautora. Utwór skomponowała jedna z najbardziej cenionych polskich kompozytorek, Katarzyna Gaertner.
Wykonałam tę piosenkę podczas zeszłorocznego półfinału Festiwalu Zaczarowanej Piosenki i w kategorii dorosłych byłam jedyną osobą występującą z żywym akompaniamentem. Na klawiszach zagrał Henryk Wereda, a na akordeonie mój Mulc, ja, natomiast, delikatnie uderzam w cajon, coby panowie nie wymyślili sobie tempa, które mniej mi pasuje. A bardziej na poważnie, był to mój pierwszy występ ze wspomnianym instrumentem perkusyjnym i zagrałam na nim bardziej dla wprowadzenia ciekawego elementu dodatkowego i w celu rozwoju mózgu niż demonstracji czegoś wyjątkowego. Stres przed występem graniczył z nieprzyjemnym, ale otrzymałam miejsce w finale. Wiem, że jakość nie powala (i na początku wydaje się jeszcze słabsza), jednak w ferworze natychmiastowego wyjazdu do Krakowa i innych zdarzeń zwyczajnie zapomniałam zaopatrzyć się w wersję telewizyjną.

Stanisław Soyka, autor piosenek z przesłaniem

Witajcie,
większość z Was zapewne kojarzy tego artystę chociażby z hitów, takich jak „Tolerancja”, „Cud niepamięci” czy „Fa na na na”. Wykonawca trudni się muzyką od dobrych kilku dekad i sprawdził się w różnych muzycznych rolach: jako dziecko śpiewał w chórze kościelnym, w szkole i na studiach grał muzykę klasyczną na skrzypcach, jego kariera pod koniec lat 70. Zaczęła się od jazzu i pop-u, a od roku 1995 pisze szeroko pojętą piosenkę literacką. Jak się okazuje, te ostatnie gatunki nie przestają przynosić mu popularności, mimo że czasem określa się Soykę jako artystę przewidywalnego.
Wczoraj mieliśmy okazję wysłuchać jego koncertu w Teatrze Muzycznym Roma, gdzie zaprezentował m.in. wszystkie utwory z najnowszego albumu noszącego tytuł Muzyka i słowa Stanisław Soyka. Słuchacze radiowej trójki z pewnością natknęli się już na wpadający w ucho singiel „Ławeczka-Bajeczka”, jednak dla fanów lub osób chcących nadrobić zaległości przytaczam link:

Ogromnie urzekły mnie celne przesłania zawarte w tekstach, np. w piosence „Zależy mi” (która również gościła na liście przebojów trójki) Soyka pokazuje, co w życiu jest najważniejsze, za pomocą utworu „Nie ma ich” zadaje pytanie, gdzie się podziali zagorzali wyznawcy Boga w Trójcy Świętej, a poprzez słowa piosenki „Ciszy nie unikaj” sugeruje, że czasem warto oddalić się od hałasu i zajrzeć w siebie. Są to proste treści wygłoszone z perspektywy człowieka doświadczonego przekazane w atrakcyjnej formie muzycznej. Soyka nie odbiega tu od charakterystycznych dla siebie synkop w akompaniamentach ani od nonszalanckiego stylu śpiewania, który można uwielbiać lub go nie znosić. Niewątpliwym atutem płyty jest zróżnicowanie pod względem stylu, bo występują tu: tango, coś na kształt reggae, walc, można doszukać się też wpływów bluesa. Na bogactwo aranżacji jak i brzmień utworów wpływa nie tylko kunszt muzyków, ale również ich spora liczba. Oprócz instrumentu klawiszowego, gitary akustycznej, kontrabasu i perkusji (na której gra syn artysty – Kuba Soyka) słychać także gitarę elektryczną, trąbkę, saksofon (lub czasem flet) a także perkusjonalia. I tu, przy okazji, poruszę pewną kwestię: bardzo mnie ciekawi, w jaki sposób czytelnicy naszego bloga słuchają muzyki, tzn. na co zwracacie uwagę, a może jakieś elementy wydają się Wam zupełnie nieistotne? Rok, czyli użytkownik Mulc, wsłuchuje się podobno w tajniki aranżacji, za to zwykle zupełnie ignoruje słowa. Co do mnie, jeszcze do niedawna słuchałam utworu głównie jako całość, a kiedy pojawiał się wokal, inne instrumenty do pewnego stopnia przestawały dla mnie istnieć. Wiem o tym, bo czasem miałam okazję docierać do oryginalnych podkładów i kiedy słuchałam momentów, gdzie należało już śpiewać, niejednokrotnie zauważałam, że nie miałam świadomości, że tak właśnie to brzmi. Z czasem przywiązywałam coraz więcej wagi do sekcji instrumentalnej na miarę dość podstawowej wiedzy muzycznej, ale ponieważ, jak wiecie, od ponad roku interesuję się cajonem i trochę innymi perkusjonaliami, nierzadko z powodzeniem wyłapuję poczynania sekcji rytmicznej, a na opisywanym koncercie sporo się w tej materii działo. Zbigniew Brysiak obsługujący różnorakie przeszkadzajki dysponuje na przykład shakerami w postaci zamkniętych rurek, którymi można wydać bardziej „posuwisty” dźwięk niż w przypadku marakasów. Zaintrygowało mnie też charakterystyczne kołatanie, jednak nie dam głowy, że były to kastaniety.
Poza kawałkami z promowanego albumu, wykonawca zagrał też kilka swoich największych przebojów (w tym „Cud niepamięci”, podczas którego ma zwyczaj uaktywniać audytorium) , pojawiły się też klasyki autorstwa zagranicznych gwiazd. Już ponad sześć lat temu Soyka zawitał z zespołem do mojego rodzinnego miasta i zagrał Modlitwę Bułata Okudżawy. Od tego momentu marzyłam o ponownym usłyszeniu rosyjskiego przeboju w mojej ulubionej aranżacji i udało się. Tutaj grają nieco szybciej, ale nie szkodzi.

Cóż, prawie wyszła z tego recenzja, ale na razie nie zakładam nowej kategorii, ponieważ mam jedynie zarys dalszych blogowych planów i nie wiem, czy w najbliższym czasie znowu pokuszę się o tę formę.

EltenLink